Holocaust, eksterminacja, obozy pracy, obozy śmierci, masowa zagłada. Tematyka ta powraca dość często w dzisiejszym świecie. Najgoręcej w polityce, przy okazji błędów popełnianych w przemówieniach, wypowiedziach (np. " polskie obozy koncentracyjne"), obarczaniu się wzajemną odpowiedzialnością, "przeciąganiu liny", na to kto bardziej zawinił. I choć dzięki taki wpadkom temat jest obecny, jest medialny, to sedno sprawy jakby zanikało. Ludzie skupiają się na kłótniach, a zapominają, o tym, że trzeba przekazywać historię następnym pokoleniom i zadbać o to by do takiej sytuacji nigdy więcej nie doszło. I tu pojawia się literatura. Literatura przypomina i przestrzega, czego doskonałym przykładem jest nowa książka Anny Dziewit- Meller "Góra Tajget".
Autorka opowiada nam o preludium Holocaustu, czyli o akcji T4. Ten proces miał na celu usunięcie ze społeczeństwa najsłabszych jednostek- chorych i niepełnosprawnych dzieci. I tak jak Spartanie pozbywali się niemowląt niespełniających wymagań do życia w górach Tajgetu, tak niemieccy lekarze zabijali chore dzieci, aby zapewnić sobie materiał do badań.
Choć autorka używa języka dosyć dosadnego, to mimo wszystko, tę straszną historię opowiada nam niezwykle delikatnie. Pokazuje ją z bardzo różnych perspektyw. Jest wizja człowieka współczesnego, Sebastiana, który troszczy się o los swojej nowo narodzonej córki i który nie może uwierzyć, że kiedyś miała miejsce taka tragedia. Mamy też wersję dr Gertrudy Luben, lekarki dokonującej zbrodni na niewinnych dzieciach. Jest opowieść o małej Zefce, która doznała koszmaru wojny najboleśniej jak tylko może kobieta. I wreszcie mały Rysio, który był ofiarą akcji T4. Te wszystkie historie łączy ze sobą los małego Adika, opisany jako ostatni rozdział książki.
Anna Dziewit-Meller wie jak trafić do czytelnika, jak mu przypomnieć i go przestrzec. Robi to przez pryzmat dzieci. Większość z nas jest rodzicami. Kto zostanie matką albo ojcem wie, że od tej chwili życie już toczy się inaczej. Nagle ktoś inny staje się od nas ważniejszy. I tak jak Sebastian cierpi katusze na myśl o niebezpieczeństwach jakie mogą spotkać jego córkę, tak każdy z nas próbuje przepędzić z głowy czarne scenariusze dotyczące naszych dzieci. Kiedy czyta się historie życia Zefki czy Rysia, nasze serca truchleją na myśl, że gdyby człowiek miał pecha i urodził się ok. sto lat wcześniej to, to mogło spotkać jego dziecko. Nie wyobrażam sobie dosadniejszej przestrogi.
Niestety w obecnych czasach nie lubimy sobie psuć humorów. Jesteśmy raczej nastawieni na przeżywanie radości życia, niedawanie się smutkom. Dlatego literatura odnosząca się do tak bolesnych spraw może nas odpychać. Przyznaje szczerze, że choć byłam ciekawa nowej powieści autorki, i choć miałam ją od marca, to odkładałam w czasie tę lekturę. "To nie ten moment", "nie mam siły na tak "ciężką" książkę", "i tak miałam trudny dzień, po co go sobie psuć". Wymówki, wymówki, wymówki. Tymczasem powinniśmy czytać, poznawać i przypominać sobie wszystko bo:
"Kto nie pamięta historii skazany jest na jej ponowne przeżycie." George Santayana
Mając na sercu los naszych dzieci i przyszłych pokoleń, pamiętajmy, a to potwierdza fakt, że warto przeczytać książkę Anny Dziewit-Meller.
Wspaniały blog! Przede wszystkim gratuluję zawzięcia, wiem, że dzieci są ogromnym pochłaniaczem czasu i podziwiam, że mimo to znajdujesz go jeszcze trochę na książki :D Brawo za to, że dzieci wychowujesz w duchu literatury :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa!Staram się ,żeby chłopaki mieli kontakt z książkami. Rzeczywiście czasu mam niewiele, ale potrzebowałam zrobić coś tylko dla siebie, nawet kosztem snu;)Bycie z dzieciakami jest super, ale człowiek musi mieć choćby małą odskocznie ;) mam nadzieje będziemy w kontakcie! pozdrawiam!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń