środa, 31 sierpnia 2016

Migawka z dzisiejszego dnia pt. "Jak nie czytać w taki dzień ?"

Jest wiele prozaicznych powodów dla których sięgam po książki... By się odprężyć, by się czegoś dowiedzieć, by się pośmiać, przestraszyć, po prostu oderwać...

Ale w taki dzień jak dziś szczególnie doceniam możliwość czytania...

Kiedy od rana wszystko idzie źle... Nerwy pojawiają się tam gdzie nie trzeba, napięcie rośnie choć nikt go nie podwyższa; kiedy dochodzi do konfliktów z byle jakich powodów; kiedy ktoś na kogoś patrzy wilkiem głównie dlatego, że go nie rozumie... kiedy dzieci są bardziej płaczliwe i dokuczliwe ( a może to Ty jesteś bardziej przewrażliwiony i masz dużo mniej cierpliwości); kiedy gubisz ważne recepty na bardzo potrzebne leki; kiedy chcesz kupić bratu śmieszny prezent i okazuje się, że kosztuje on 1000 złotych ( choć na prawdę na tyle nie wygląda); kiedy chcesz komuś zrobić przyjemność , a ostatecznie się na niego wydzierasz; kiedy ktoś bliski przechodzi ciężki okres i nie jesteś w stanie pomóc, tylko pogarszasz sytuację, ... i kiedy wreszcie na koniec myślisz, że masz już to wszystko za sobą, to osoba, którą lubiłeś i szanowałeś postanawia Ci wbić ostrą szpilę, by pokazać jak wielką dobrocią się wykazuje robiąc Ci pewną przysługę, gdy tymczasem wychodzi na jaw jej małostkowość i brak własnego zdania, i kiedy w tej sytuacji uświadamiasz sobie jak wielką miałeś szansę, żeby zachować się asertywnie, ale oczywiście jak zwykle ją zmarnowałeś...

Kiedy to wszystko kumuluje się w jednym dłuuuugim dniu...wtedy otwierasz książkę na stronie 102 i... nagle to wszystko znika, a Ty sam jesteś w Nowej Gwinei...i razem z Nell Stone próbujesz zrozumieć i odkryć życie plemienia Tamów, jesteś zafascynowany osobą Banksona i już mniej lubisz Fena... ech czymże te moje problemy kiedy gdzieś indziej dzieją się takie fascynujące rzeczy...

Też tak macie?

Pozdrawiam tych, którym dzisiaj pod górę...

Ps. Kto zgadnie jaka to książka?

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Klasyka w nowym wydaniu "Kupiec wenecki. Shylock się nazywam" Howard Jacobson Wydawnictwo Dolnośląskie

Wszyscy wielbiciele twórczości Szekspira mają w tym roku nie lada gratkę. W związku z przypadającym w 2016 roku 400-leciem  śmierci Szekspira, autorzy powieści bestsellerowych podjęli się opowiedzenia na nowo znanych dzieł wielkiego mistrza. Do tej pory pojawiły się trzy powieści. Jedną z nich jest "Shylock się nazywam" Howarda Jacobsona przypominająca komedię "Kupiec wenecki".

Historia rozpoczyna się na cmentarzu, gdzie poznają się dwaj mężczyźni, Strulovitch i Shylock,  którzy są jednocześnie bardzo podobni, jak i różni. Obaj są Żydami (choć różnią się podejściem do swojej religii), obaj przeżyli stratę swoich żon (choć każdy w inny sposób),  obaj mają problemy z córkami (choć każdy na innym etapie). Rozmawia im się tak dobrze, że Strulovitch zaprasza Shylocka do swego domu. Od tego momentu zaczyna się właściwa opowieść, w którą wplątują się kolejne osoby.

Autor w ciekawy sposób przedstawia nam klasykę, jednocześnie ironizując na tameat otaczającej nas rzeczywistości. Zastosowane "krzywe zwierciadło" bawi, ale także daje do myślenia nad sensem życia. Dominującą kwestią jest sprawa religii, zwłaszcza judaizmu. Gorliwość wyznania miesza się tutaj z antysemityzmem.  Ponadto, wiele ze swoich ukrytych myśli, odnajdą tu ojcowie dorastających córek. Ich strach o swoje "księżniczki", wątpliwości, kiedy trzeba działać, a kiedy usunąć się w cień, to tylko niektóre z refleksji przedstawionych przez pisarza.

Książka jest ciekawą powieścią, czytającą się w miarę lekko, z dosyć dobrym poczuciem humoru. Osobiście mam jednak problem z prozą Howarda Jacobsona. Już wcześniej czytałam jego powieść "Kwestia Finklera" (za którą otrzymał Nagrodę Bookera). Mimo tak wielkich zachwytów, mnie jego książki nie porywają. Nie sprawia mi trudności sama lektura. Trudność sprawia mi powrót do niej. Nie czuję się przez nią "pochłonięta". Tak też było i tym razem. Może wynika to z faktu tak dużej dywagacji na temat judaizmu. W obu tych powieściach bohaterowie dużo , naprawdę dużo, mówią o tym co to znaczy "być Żydem". Te prowadzone dyskusje bardziej mnie męczyły, niż zachęcały do dalszego czytania.

Pomimo moich osobistych urazów myślę, że warto sięgnąć po tę książkę, zwłaszcza w kontekście wielkiego dramaturga, Szekspira. Jest to wspaniała okazja by albo do niego powrócić, albo dopiero go poznać.

Polecam!

Za książkę dziękuję

niedziela, 21 sierpnia 2016

... "Małe życie" Hanya Yanagihara Wydawnictwo WAB

Chciałabym móc napisać, że "Małe życie" jest tak radosne, zabawne, beztroskie, jak fotografia powyżej. Egzemplarz książki i czterech mężczyzn, to jedyne cechy łączące obrazek z  powieścią. Reszta to dużo większy ciężar i powaga sytuacji. Książka tak poruszająca, że nie można się od niej oderwać.

Bohaterami są czterej przyjaciele. Poznali się w college'u i od tej pory ich losy łączą się, przeplatają, wzajemnie na siebie oddziałują, wspólnie dojrzewają. Każdy z nich zajmuje się czym innym. JB jest malarzem, Malcolm architektem, Willem aktorem, a Jude prawnikiem. Choć mogą na sobie polegać w każdej sytuacji, to jednak nie wiedzą o sobie wszystkiego. Szczególnie tajemniczy jest Jude. Nie lubi dzielić się swoją przeszłością. To co ukrywa jest niezwykle trudne i bolesne. Te przeżycia nie mogą nie mieć wpływu na jego przyszłe życie, ale też i losy bliskich mu osób.

Kiedy zaczęłam czytać, spodziewałam się typowej amerykańskiej książki o przyjaciołach (bo jak inaczej), o ich życiu w Nowym Jorku, o miłości, przygodach i może jakiś niewielkich dramatach. Myślałam, że będzie lekko i przyjemnie. Tymczasem, zawartość wywołała u mnie szok, który można określić pojęciem "brak słów". "Brak słów" by ją opisać, "brak słów" by przekazać jak wielkie spustoszenie powstało w mojej głowie, "brak słów"  by umiejętnie zachęcić Was do jej przeczytania.
Są w niej momenty, które wstrząsają. Są one tak poruszające, że czytelnik łapie się na sprzeczności- od "nie chcę już tego czytać" do "nie mogę się oderwać". Autorka przedstawia nam swoich bohaterów bez upiększeń, obdartych ze wszystkich zabezpieczających warstw. Pokazuje ich, takimi jakimi są, jak ich ukształtowało życie. Jednocześnie, poznajemy piękno ich przyjaźni, jak zaznacza sama Hanya Yanagihara "męskiej przyjaźni". Widzimy ile człowiek jest w stanie zrobić dla drugiego, jeśli tylko mu zależy, jeśli darzy kogoś prawdziwym uczuciem. Z drugiej strony możemy także dostrzec jak skomplikowana jest psychika ludzka. Czasem, choć człowiek wie, że potrzebuje pomocy, rozumie, że ma problemy, mimo wszystko blokuje się na ratunek. Nie pozwala innym by do niego dotarli, robi wszystko, żeby ich zniechęcić, uważa, że nie jest wart takich reakcji.
Doskonale ukazany jest motyw poczucia własnej wartości. Widzimy ile zależne jest od tego, co siedzi w naszych głowach. Choćby nie wiem jakie dowody pojawiały się na świecie, dopóki w naszej głowie nie zrodzi się samoakceptacja, każdy wysiłek drugiej osoby pójdzie na marne.

Powieść opisuje się bardzo trudno. Po jej przeczytaniu w głowie kłębi się wiele refleksji. By móc się nimi podzielić trzeba byłoby zdradzić szczegóły fabuły, a to z kolei popsułoby każdemu poznawanie tej książki. Co jest pewne, po jej skończeniu ciężko się otrząsnąć,a już na pewno zacząć czytać coś nowego. 

Choć objętość oraz niezbyt lekka ( w zakresie tematyki ) lektura mogą zniechęcić wielu, ja osobiście gorąca namawiam do przeczytania tej powieści. Kiedy wkracza się w świat  bohaterów, on pochłania czytelnika bez reszty. Nie da się jej odłożyć, nie da się pozostać obojętnym. 

Polecam ! !


Ps. Dodatkowo,w treści można wyszukać sobie takie perełki jak np. ta:

"Cóż, najtrudniejszą rzeczą w byciu rodzicem jest umiejętność zmiany perspektywy. Im lepszy w tym jesteś, tym lepiej na tym wyjdziesz."


poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Mama też człowiek czyli "Jak mama została Indianką" Ulf Stark Mati Lepp Wydawnictwo Zakamarki

Drogie Mamy! Czy w swoim wielkim, codziennym trudzie nie zastanawiałyście się  kiedyś jak postrzega Was Wasze dziecko? Staracie się, gotujecie, ubieracie, przewijacie. Od wewnątrz zjada Was wielki stres, by ze wszystkim zdążyć, o wszystko zadbać. Przez te zajęcia nie macie czasu na zwykłą zabawę. Nic dziwnego, że Wasze pociechy myślą sobie, że Mama jest po prostu  nudna... A może by tak porzucić te garnki, pomalować  twarz i wyruszyć na podbój dzikiego zachodu? "Jak mama została Indianką" Ulf Stark Mati Lepp. Książka, której domyślny tytuł brzmi "Mamo Ty też czasem możesz sobie odpuścić".

Ulf bardzo się nudzi. Szuka pomocy u dziadka, taty. Ale każdy z nich odsyła go do kogoś innego. W końcu Mały postanawia zabawić się w Indianina. Doskonali swoją sztukę tropienia, skakania, skradania... Babcie udaje mu się zaskoczyć, ale Mamę smażącą kotlety już nie... Kiedy ta wspomina, że jest "Wielką Smutną Spalenizną(...) wakacyjnym niewolnikiem bladych twarzy", Mała Cicha Stopa - Ulf - postanawia ją uwolnić. I tak zaczyna się wspaniała przygoda Mamy i Ulfa. Mama rozpuszcza włosy, maluje twarz i wraz z synem rusza na poszukiwanie przygody.


Historia jest niezwykle ciepła i zabawna. Czyta się ją z wielkim uśmiechem na twarzy. Dla najmłodszych jest to wciągająca przygoda, a dla Mam przypomnienie, że czasem trzeba się zatrzymać. W końcu nic się nie stanie jak raz obiad będzie później, bałagan trochę dłużej zagości w pokoju, a dzieciaki będą brudne bardziej niż zwykle. Tego czasu poświęconego na wspólną zabawę, na przeżywanie różnych rzeczy, nic nie jest w stanie zastąpić. Poza tym, dzięki tej opowieści, mali czytelnicy też mogą spojrzeć inaczej na swoje zapracowane Mamy.





Książka ma niezwykły urok i ciepło. Dodatkowego czaru dodają jej przepiękne ilustrację Mati Leppa. Lektura nie tylko wciąga, ale też uzależnia. Wraca się do niej niemal codziennie.



Polecam !!!

Za książkę dziękuję




środa, 10 sierpnia 2016

Podwójna dawka żartów, psot i figli ! " Coraz koszmarniejsza dwójka" Jory John Mac Barnett Wydawnictwo Literacki Egmont

Hej Dowcipnisie, Żartownisie, Mistrzowie Kawału ! Jeśli uwielbiacie komuś robić psikusy, jeśli chcecie się w tej sztuce podciągnąć, lub po prostu poczytać o dwóch takich co też to lubią - musicie sięgnąć po "Coraz koszmarniejszą dwójkę" Jory John ,Mac Barnett.  Zabawa gwarantowana.

Miles Murphy i Niles Sparks są członkami tajnego klubu, który nosi nazwę Koszmarna Dwójka. Klub ten wymaga od swych (dwóch)  członków złożenia przysięgi, dbania o dobry wizerunek Kawalarzy. Każdy dowcip jest starannie przygotowywany w Laboratorium Kawałów. Największe przedstawienia odbywają się najczęściej na terenie Akademii Wszechnauk w Dolinie Ospałej. I zazwyczaj wszystko wychodzi im doskonale. Są bardzo sprytni i przebiegli. Ale do czasu... Jeden z dowcipów Koszmarnej Dwójki doprowadza do zmiany na stanowisku Dyrektora. Od tego momentu zaczynają się rządy twardej ręki Seniora Barkina. Jego główną zasadą jest "żadnych kawałów w szkole". Sytuacja staje się nie do zniesienia. Obrońcy "psot, kpin i figli" muszą działać...ale czy uda im się przywrócić dawny porządek?

Książka jest drugą częścią historii o Miles'ie i Niles'ie, których  czytelnicy mogli poznać w powieści "Koszmarna Dwójka".  Ja akurat spotkałam się z nimi po raz pierwszy, ale nie sądzę, żeby ostatni. Historia jest przezabawna. Nie sposób nie śmiać się w głos czytając o pomysłach tych dwóch kombinatorów.  Rozbawiają nie tylko ich oryginalne psoty, ale także przerysowana rzeczywistość. Od XIX wieku w szkole rządzi rodzina Barkinów. Ujmujące jest to, jak nowy Dyrektor wymienia tabliczkę z napisem "Dyrektor Barkin", na tabliczkę z napisem "Dyrektor Barkin".  Prześmiewanie tradycji robienia szkolnych zdjęć, pokazywanie ich sztuczności, to tylko jeden z wielu przykładów ironicznego podejścia do rzeczywistości.


Uroku dodają rysunki Kevina  Cornella. Choć czytelnik wiele wyobraża sobie sam , to jednak delikatna sugestia ze strony rysownika wywołuje nie jedną salwę śmiechu. Wspomniana już sesja zdjęciowa rozbawiła mnie do  łez. 



Powieść oczywiście przeznaczona jest dla młodych czytelników, ale jak widać powyżej, daje także radość i tym trochę starszym. Jeśli Wasze pociechy z oporem podchodzą do słowa pisanego, to ta pozycja jest dobrą sposobem na zmianę tego podejścia. Wystarczą pierwsze strony, by dać się porwać dobrej opowieści i dużej dawce humoru!

Polecam!!!

Za książkę dziękuję
 

piątek, 5 sierpnia 2016

Ogromne ciepło czyli "Koniki z Szumińskich Łąk. Majka" Agnieszka Tyszka Wydawnictwo Literacki Egmont

Gdy myślę o nowej książce Agnieszki Tyszkiewicz "Koniki z Szumińskich Łąk. Majka"  do głowy przychodzą mi  tylko dwa słowa - ogromne ciepło!

Lektura jest przepiękną opowieścią małej dziewczynki, której życie toczy się w Szuminie. Klara kocha swoje rodzinne strony. Tu jej rodzice prowadzą stajnie, przez co mała uwielbia konie. Poza tym ma dwie przyjaciółki, Paulinę i Hanię. I ma też swoje problemy. Starsza siostra sprawia dużo kłopotów, jest nieprzyjemna dla innych i w końcu opuszcza rodzinny dom. Hania poświęca wiele czasu swojej małej siostrzyczce Frani i ma go mniej dla przyjaciółek. Paulina musi zmierzyć się z zieloną szkołą, która będzie prowadzona w chałupie Babci Nadzi. Wszystko jednak zmienia się, gdy pod opiekę Klary trafia mała, osierocona źrebaczka Majka. Od tego momentu staje się ona przybrana mamą konika. Karmi go, opowiada mu bajki, daje dużo miłości. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to mała bohaterka pomaga zwierzęciu. Okazuje się jednak, że to Majka stanowi  terapie na bolączki Klary.

Powieść jest bardzo ciepła, zabawna i wzruszająca. Autorka pięknie ukazała świat małej dziewczynki, która nie do końca jeszcze wszystko rozumie. Problemy, które ją dotykają sprawiają, że zaczyna dojrzewać, patrzeć na świat pod innym kątem. Nie traci przy tym swojej naturalnej dobroci oraz troski o rodzinę, przyjaciół, zwierzęta.

Autorka w niezwykły sposób przenosi nas do krainy Szumińskich Łąk. Niemal czuć powiew wiosennego wiatru, przyjemny szum brzóz. Czytając ma się wizję przepięknego krajobrazu. Zaś mieszkańcy tych terenów są bardzo dobrymi ludźmi, chętnie niosącymi pomoc każdej żywej istocie.

Trzeba też wspomnieć o towarzyszącym tej opowieści humorze. W tym temacie wiedzie prym Pani Kwaczek, która zamierza podbić "wiktualny świat" i sprzedawać kacze jaja przez internet. A to tylko jeden z jej oryginalnych pomysłów. Poza tym dużej rozrywki dostarczają uczestnicy zielonej szkoły, o dość ciekawych imionach i pomysłach.

Wszystko to sprawia, że książka jest na prawdę wspaniałą lekturą dla dziewczynek w wieku wczesnoszkolnym. Porusza ważne tematy  takie przyjaźń rodzina, odpowiedzialność, miłość do zwierząt. Przenosi czytelnika w inny świat, z którym ciężko się rozstać.

Polecam!!!

Za książkę dziękuję

środa, 3 sierpnia 2016

Trochę wspomnień, trochę zachęty... Festiwal Stolica Języka Polskiego. Szczebrzeszyn.

Mając trzech małych chłopaczków nie jest łatwo wyrwać się z domu, nawet gdzieś niedaleko, a co dopiero do innego, większego miasta. Dlatego też, takie wydarzenia jak Targi Książki, czy Big Book Festival przechodziły mi koło nosa. Ale gdy pewnego, pięknego dnia, przeczytałam na stronie Anny Dziewit-Meller, że 31 lipca wybiera się  do Szczebrzeszyna na Festiwal Stolica Języka Polskiego, pomyślałam, że takiej okazji nie można przepuścić. Bardzo szybko zrobiłam do mojego męża najsłodsze ze słodkich oczu ...dodałam błagalne...."prooooszę" i po paru ruchach organizacyjnych - udało się. By połączyć moje zainteresowania z wypoczynkiem, postanowiliśmy przekonać moich rodziców by zabrali się z nami. Wspólnie zwiedzaliśmy Roztocze, a po południami, dzięki wysiłkom całej rodziny, ja mogłam posłuchać mądrych ludzi piszących książki.

Festiwal zaskoczył mnie wcześniej, niż się zaczął. Zgromadzenie w jednej miejscowości  tylu wielkich pisarzy, fascynujących ludzi; wydawało mi się niemożliwe do zrealizowania. A jednak przyjechali Wiesław Myśliwski,  Małgorzata Szejnert, Olga Tokarczuk, Anna Dziewit- Meller, Marcin Meller, Łukasz Orbitowski, Marcin Kołodziejczyk, Cezary Łazarkiewicz... i można tak jeszcze wyliczać i wyliczać. Uroku dodawał prowadzący większość spotkań Michał Nogaś.

Dla mnie, jako osoby która niestety obecnie ma niewiele możliwości rozwoju (jednak małe stworzenia pochłaniają większość czasu i wysysają ogromną ilość energii), udział w każdym spotkaniu był bardzo ważny i dużo wniósł do mojej głowy. Ale żeby tam być, trzeba było nieźle się napocić. Po pierwsze, wszystko musiało być skrupulatnie zaplanowane. Jeśli nie było możliwe pozostawienie dzieci w domu  w którym mieszkaliśmy ( z różnych względów, które to mogą stanowić osobną historię), cała moja rodzina gotowa do drogi ruszała do szkoły w której odbywały się wspomniane wydarzenia. Dwa wózki, jeden rower, torba z jedzeniem i piciem, no i modlitwy żeby wytrzymali! Chłopcy choć na początku cierpliwi, potem zgłaszali protesty. Trzeba jednak przyznać, że dobre to dzieci, bo chyba tylko raz urządzili scenę podczas której oczy wielu słuchaczy, zamiast w stronę pisarzy, zwrócone były na mnie. No ale chodziło o to czyj będzie telefon z bajkami! Sami rozumiecie, że takie awantury nie mogą być zbyt ciche... Nie powiem, spojrzenia ludzi i ich miny, dużo mówiły o tym co myślą. Szkoda, że nie wszyscy wiedzą ile trzeba zachodu by przy trójce maluchów móc zrobić coś dla siebie, no i tego, że czasami dzieci bywają niegrzeczne, choćbyśmy nie wiem ile sił dokładali do ich wychowania. Ale to znów temat na odrębną opowieść.

Choć trzeba było dzielić uwagę między Małych Drewniaków, a mądre głowy; to na prawdę było warto. Podczas spotkań autorskich poruszane były tematy prozaiczne - o tym jak wygląda praca autorów, skąd biorą się ich pomysły - ale także sprawy już większej wagi jak nasze życie, historia, polityka i przyszłość. Nawet jeśli jakiś pisarz nie był mi znany, i tak fascynowało mnie to co miał do powiedzenia. Mój Tata, który akurat mniej interesuje się literaturą, był zachwycony rozmową Michała Nogasia z Cezarym Łazarkiewiczem i jego żoną Ewą Winnicką. A to była tylko jedna z wielu pogawędek. Na prawdę każda z nich była bardzo pouczająca.

Rozczarowała mnie trochę frekwencja. Zdaje sobie sprawę, że Szczebrzeszyn nie jest położony w centrum Polski, ale jednak spodziewałam się większej liczby osób. Co prawda kameralność spotkań, czyniła je jeszcze bardziej wyjątkowymi, mimo to szkoda, że mając tak wiele ciekawych ludzi na wyciągnięcie ręki, tak mało osób z tego korzysta.

Podsumowując, jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam uczestniczyć choćby w części Festiwalu Stolica Języka Polskiego. Muszę przyznać, że czułam się jak mała dziewczynka, która znalazła się wśród "gwiazd", a to, że jeszcze mogłam z nimi porozmawiać, poprosić o autograf, przyprawiało o zawrót głowy. (Chyba to widać na powyższym zdjęciu  - tylko to nadaje się do czegokolwiek, pozostałe jakoś nie wyszły- to chyba ze emocji). Choć przypłacone było to dużym poświęceniem ( nie tylko moim), i choć czasami bolało mnie, że jestem tak blisko, ale z niektórych wydarzeń muszę zrezygnować, to czuję się spełniona.

A piszę to wszystko, żeby podziękować mojemu mężowi i rodzicom, że dali mi szansę poszerzania swoich zainteresowań, ale też po to by zachęcić tych z Was, którzy mają taką możliwość, do wybrania się do Szczebrzeszyna. Festiwal trwa do niedzieli. Jeszcze wiele wspaniałych pisarzy zawita na Roztocze. Mariusz Szczygieł, Zygmunt Miłoszewski, Michał Rusinek... to tylko przykładowe nazwiska (Że nie wspomnę o koncertach i innych atrakcjach). Jeśli nie macie planów na weekend - wybierzcie ten kierunek! Na prawdę warto! Ja, gdybym tylko mogła, pewnie  bym stamtąd w ogóle nie wyjeżdżała!

A tu znajdziecie więcej szczegółów http://stolicajezykapolskiego.pl/

Jedźcie... no jedźcie... robię najsłodsze ze słodkich oczu...